Trudno opowiadać dzieciom o śmierci. O jej nieuchronności i wszędobylskości. O tym, że nie zawsze tak zwane „szczęśliwe zakończenie” musi zawierać zdanie „… i żyli długo i szczęśliwie”. O emocjach, które pojawiają się w człowieku, który utracił kogoś bliskiego i stoi wobec sytuacji, której rozum nijak nie pojmuje. Ta bajka jest dla najmłodszych. O tym wszystkim właśnie. Czytając ją możecie poszukać wspólnie z dziećmi własnych sposobów na kolejne przygody – dzieci mają znakomitą intuicję i wiedzę niezapośredniczoną. Powodzenia.
Katarzyna Jackowska-Enemuo
Już się nam opowieść przędzie
Co ma być, to właśnie będzie
A co będzie, to ma być
Już się przędzie losu nić.
Złota losu nić ze słońca
Nitka, która nie ma końca
Już się nam opowieść tka
Zaczynamy – raz i dwa!
W pałacu Słońca, na samiuśkim końcu świata, mieszkają trzy siostry, trzy Zorze. Pierwsza z nich to Zorza Poranna, co włosy ma płomieniste i purpurową suknię. Druga z nich – Zorza Południowa, warkocze ma złote. Trzecia, najstarsza – Zorza Północna, włosy ma srebrzyste, a oczy ciemne jak noc.
Trzy Zorze ze słonecznego światła przędą nici losu i strzegą ich. Twojej, mojej, waszych… Zorza Poranna przędzie nić, Południowa dba o to, by się nić nie poplątała, by biegła jak trzeba. A Północna w odpowiednim momencie, właśnie wtedy, kiedy trzeba – tę nić przecina – bo nić losu nie ma końca, a bez końca nikt nie może żyć na świecie.
I kiedy rodzi się dziecko, trzy Zorze przychodzą i przędą nić jego życia, i troskliwie ją układają. I każdemu dziecku dają jakiś dar.
A kiedyś urodziła się dziewczynka.
Kiedy leżała w kołysce, a jej mama spała, zmęczona, izdebka nagle wypełniła się światłem, złotym, srebrnym i purpurowym.
To przyszły trzy Zorze. I ta Poranna zaczęła snuć słoneczną przędzę i rozwijać nitkę jej losu… A Południowa starannie nić układała. A ta Północna stała i patrzyła na dziecko czule. Dziewczynka, chociaż była maleńka, otworzyła oczy, uśmiechnęła się i złapała nić losu w paluszki. Wtedy Zorze popatrzyły po sobie i powiedziały:
- Ach tak? To taki będzie Twój dar, dziecinko. Będziesz umiała tkać. A jeśli tylko będziesz chciała, będziesz mogła w w tkaninę wpleść słoneczną przędzę, twoją własną nić losu, a wtedy to co utkasz stanie się naprawdę. Jeśli kiedykolwiek byś jej potrzebowała, to zawołaj nas w ten sposób.
I zaczęły śpiewać:
Zorze, zorzyczki
Siostry, siostrzyczki
Z poranka, południa, północy
Prędko przybądźcie
Nitkę mi prządźcie
Bo potrzebuję pomocy
A piosenka układała się w dziewczynce tak, że już nigdy jej nie zapomniała.
I rzeczywiście, dziewczynka rosła i ze wszystkich zajęć i zabaw najbardziej lubiła tkanie. Tkała kolorowe krajki, kilimki, chusty i dywany, kapy i narzuty. Tkała pasy, gwiazdy i księżyce, lasy i cudowne miasta, rajskie wyspy, ptaki i ryby. Piękne były jej tkaniny, jak żywe. Zawsze mówiła, że najbardziej, to chciałaby tkać sukienki dla nieba, chmury we wszystkich kolorach – ale to przecież tu, na tym świecie jest niemożliwe. Dziewczynka miała brata. Był ciekawski, dziarski i odważny. Pływał jak wydra, biegał jak zając, wspinał się jak wiewiórka. Wszędzie wtykał nos, wszędzie zajrzał… Znał w okolicy każde drzewo, dziuplę i lisią norę. W jednym tylko miejscu nigdy jeszcze nie był. Za lasem, daleko, był wielki ogród, otoczony wysokim murem, porośniętym gęstym bluszczem, o liściach tak ciemnych, że prawie czarnych. A w tym ogrodzie stał ponury pałac. A koło tego pałacu było jeziorko. A na jeziorze – wyspa. A na wyspie – drzewko rosło, którego listki dzwoniły jak srebrne dzwoneczki. A na tym drzewku był zawsze tylko jeden owoc, złote jabłuszko. Mówiono w okolicy, że ten owoc pomaga na wszystkie choroby i leczy wszelkie strapienia. Ale nikt nie mógł go zdobyć. Do ogrodu nie wolno było wchodzić. W pałacu mieszkał bowiem zły Czarownik i dniem i nocą pilnował wyspy, drzewka i owocu. Czarownik był potężny, umiał się zmieniać w co chciał – czasem był ogromnym ptaszyskiem, czasem kotem, czasem smokiem, a czasem po prostu czarną chmurą. I nawet Braciszek się do ogrodu nie zapuszczał, bo – tak jak wszyscy – bał się czarnoksiężnika.
Ale zdarzyło się, że Siostrzyczka zachorowała. Zbladła. Pokasływała. I nie pomagały lekarstwa, zioła słodkie ni gorzkie, ani nawet mleko z miodem i czosnkiem. Leżała w łóżeczku i żeby się rozweselić tkała na swoim małym krosienku bajki, opowieści, ptaki i dalekie krainy. Ale od tego też wcale nie zdrowiała. Aż wreszcie Braciszek pomyślał, że tylko złoty owoc z ogrodu Czarownika może jej pomóc, ten który pomaga na wszystkie choroby i leczy wszystkie strapienia. Był – jak wiecie – bardzo odważny. Nic nikomu nie mówiąc wybrał się w drogę, żeby zdobyć owoc.
Dzieci bardzo się kochały i były ze sobą tak blisko, że umiały się usłyszeć nawet z bardzo daleka. Więc kiedy chłopiec odszedł już dobry kawał drogi, powiedział:
- Posłuchaj, Siostrzyczko, nic się nie martw, niedługo wrócę, tylko zdobędę dla Ciebie złote jabłuszko…
A dziewczynka nadstawiła ucha, usłyszała Braciszka i powiedziała: - Idź, tylko bądź ostrożny, a gdybyś potrzebował pomocy – wołaj.
Wędrował nie długo nie krótko, aż dotarł do muru. Wspiął się po gęstym bluszczu, cichuteńko zakradł się na brzeg jeziorka. Czarownika nigdzie nie było widać i chłopiec pomyślał, phi, to pestka! Wskoczył do wody, przepłynął jeziorko, wyskoczył na brzeg, ostrożnie, na palcach podszedł do złotego drzewka – ależ ono było piękne i świetliste!
A jego listki dzwoniły jak srebrne dzwoneczki. A w górze, pomiędzy liśćmi lśniło złote jabłuszko. Sięgnął wysoko, zerwał owoc i mocno trzymając go w dłoni już wracał, już przebiegł ogród, już przeskoczył mur, kiedy nagle dźwięk dzwoneczków umilkł, zerwał się straszny wiatr i przed chłopcem pojawiło się ogromne, czarne ptaszysko…
To był Czarownik!
- Ha! – zawołał – Myślałeś, że możesz tak bezkarnie zakraść się do mojego ogrodu i zabrać to, co jest moje i tylko moje?! Nic z tego! Za karę teraz ukryję to jabłko tak, że nigdy, przenigdy go nie odnajdziesz! – i jabłuszko znikło chłopcu z ręki.
A Czarownik – bach! – uderzył się o ziemię i zmienił się w szeroką, wzburzoną rzekę.
Woda w tej rzece była czarna i gęsta jak smoła. A to wcale nie woda była, tylko smutek. Skoczył chłopiec do rzeki – pamiętacie, że świetnie pływał. Ale serce mu ciąży, łzy leją się po twarzy, i czuje, że robi się coraz cięższy i cięższy… I mówi: - Posłuchaj, Siostrzyczko, smutno mi strasznie, serce mam takie ciężkie, że na dno mnie ciągnie. Nie przepłynę rzeki smutku, nie przyniosę ci złotego jabłuszka…
A siostra go usłyszała. I wyciągnęła krosno, i zaczęła śpiewać:
Zorze, zorzyczki
Siostry, siostrzyczki
Z poranka, południa, północy
Prędko przybądźcie
Nitkę mi prządźcie
Bo potrzebuję pomocy
W izbie nagle pojaśniało, pokraśniało, i pojawiła się Zorza Poranna ze złotą przędzą w dłoniach. A dziewczynka mówi:
- Posłuchaj, Braciszku, utkam ci czółno świetliste. Tylko jeszcze chwilkę wytrzymaj, nie daj się smutkowi, póki nie skończę.
Ale jak tu nie dać się smutkowi, kiedy człowiek serce ma ciężkie, jak z ołowiu i nie może przestać płakać? Chłopiec, żeby nie pójść na dno położył się na plecach na czarnej wodzie, rozłożył szeroko ręce, zamknął oczy i zaczął sobie przypominać wszystkie najgłupsze rzeczy, jakie im się życiu przytrafiły… Jak raz napił się z kubka oleju myśląc, że to kompot. Jak Siostrzyczka uczyła się podrzucać naleśniki na patelni z takim zapałem, że jeden przykleił się do sufitu! Przypominał sobie i przypominał, aż zaczął cicho chichotać… Hihihi… Hihihi… A potem śmiech w nim rósł i rósł, aż w końcu Braciszek śmiał się na cały głos! A im bardziej się śmiał, tym lżejszy się czuł!
I udało się! Koło chłopca nagle, ciuchutko pojawiło się smukłe czółno, z purpurowego światła, z żaglem z porannej zorzy. Wdrapał się na nie i szczęśliwie przepłynął rzekę. Stanął na brzegu, patrzy, a Czarownik, jak czarne ptaszysko, znowu stoi przed nim i mówi:
- No, tym razem ci się udało. Ale teraz – już po tobie! – i bach!
Uderzył się o ziemię i zmienił w las płonący. O, to nie był zwykły ogień. To była wściekłość! Płomienie ryczały i wyły, i straszliwy żar buchał od lasu. I mówi chłopczyk:
- Posłuchaj Siostrzyczko, straszny jest ten las i taki wściekły! I ja też taki jestem wściekły i gorący w środku, że pół świata bym spalił, a im bardziej jestem zły, tym więcej ognia wokół! Nie przejdę przez ten ogień, nie przyniosę ci złotego jabłuszka…
A dziewczynka nadstawiła ucha, usłyszała brata i śpiewa:
Zorze, zorzyczki
Siostry, siostrzyczki
Z poranka, południa, północy
Prędko przybądźcie
Nitkę mi prządźcie
Bo potrzebuję pomocy
Pojaśniało w izbie i obok Zorzy Porannej zjawiła się Zorza Południowa. Dziewczynka wzięła od niej słoneczną przędzę i mówi:
- Posłuchaj, Braciszku! Złotą chmurę ci utkam, pełną deszczu i spokoju, co gniew i żar ugaszą. Tylko musisz jeszcze chwilę wytrzymać, w ogień nie skakać.
Ale jak tu wytrzymać, kiedy człowiek jest taki wściekły? Chłopiec zaczął tupać – ale iskry tylko podskoczyły, sycząc i trzaskając i zaczęły mu dymić końcówki włosów. Krzyknął, najgłośniej jak umiał, ale płomienie tylko rozjarzyły się gniewnie… Krzyczał, aż tchu mu zabrakło i musiał wziąć głęboki wdech. A kiedy wziął wdech – ogień jakby przycichł. Powoli, powoli wypuścił powietrze – a płomienie przestały sypać iskrami. Jeszcze jeden wdech… I powolny wydech… I jeszcze jeden. I jeszcze…
I udało się! Braciszek stał i oddychał powoli, a żar w nim gasł. I wtedy nad lasem pojawiła się złocista chmura, a niej spadł jasny, kojący deszcz, ugasił ogień i brat bezpiecznie – już spokojny – przeszedł przez las.
Ale po drugiej stronie znów czekał Czarownik:
- Ha! I tym razem ci się udało! Ale trzeciej próby nie przejdziesz! – i bach! Uderzył się o ziemię, i zmienił w otchłań bez dna. A w tej otchłani kłębi się wilgoć, szara i wełnista. A to nie wilgoć, tylko rozpacz i zwątpienie. I stoi chłopiec nad otchłanią, patrzy w nią, kiwa się i mówi:
- Posłuchaj, Siostrzyczko. Straszna ta otchłań. Nie przejdę, nie przeskoczę. To wszystko nie ma sensu, nie wierzę już, że mi się uda. Już ja lepiej wskoczę w nią i zniknę.
A dziewczynka ucha nadstawiła, posłuchała i śpiewa:
Zorze, zorzyczki
Siostry, siostrzyczki
Z poranka, południa, północy
Prędko przybądźcie
Nitkę mi prządźcie
Bo potrzebuję pomocy
I pojaśniało w izbie, srebrzyste światło rozlało się po kątach. To pojawiła się Zorza Północna ze złotą przędzą w dłoni. Dziewczynka wzięła nić i mówi:
- Posłuchaj, Braciszku, most księżycowy ci utkam. Tylko musisz jeszcze chwilę wytrzymać, nie skakać, nie rozpaczać.
No ale jak tu wytrzymać, kiedy człowiekowi wszystko wydaje się bez sensu? Chłopiec próbował znowu przypomnieć sobie coś śmiesznego – nie pomogło. Odetchnął – nie pomogło, nic a nic. Niepewnie przestąpił z jednej nogi na drugą. I z powrotem. Przestępując z nogi na nogę zaczął się kiwać… Raz-dwa, raz-dwa, raz-dwa… Aż nagle w głowie pojawiła mu się melodia! Podniósł ręce w górę, podskoczył, obrócił się w koło… I zaczął tańczyć. Skakał, tupał, kręcił się, machał rękami, tańczył jak wariat i zupełnie zapomniał o otchłani!
I udało się! Kiedy chłopiec nagle zatrzymał się w pół obrotu, nad otchłanią zobaczył most z księżycowego światła i śmiało po nim przeszedł.
A po drugiej stronie… Po drugiej stronie zobaczył, jak Czarownik próbuje coś powiedzieć, ale zamiast tego rozpływa się w gęstą, szarą mgłę. A w tej mgle złotem połyskuje jabłuszko. Chwycił chłopiec jabłko, schował do kieszeni i chce biec do domu… Ale mgła taka gęsta, że nic nie widać, nie wiadomo, w którą stronę iść. I mówi:
- Posłuchaj, Siostrzyczko. Mam już jabłuszko dla ciebie. Ale mgła taka gęsta, że całkiem się zgubiłem. Czy możesz mi utkać drogę do domu?
A dziewczynka posłuchała, popatrzyła na trzy Zorze stojące przy jej łóżku i mówi:
- Posłuchaj Braciszku, nie mogę ci pomóc, nie mam już złotej przędzy. Musisz iść sam. Nie martw się, idź!
I chłopiec zrobił jeden krok, a potem drugi i trzeci… Ostrożnie stawiał stopy i zdawało mu się, że tam gdzie przeszedł, mgła rzedła. Szedł uparcie, aż znalazł się przed furtką. I to była ich furtka, ich podwórko!
Udało się! Przebiegł przez podwórze i wpadł do domu.
Wbiega do izby, patrzy – tam Siostrzyczka i trzy Zorze przy niej, trzymają w dłoniach złotą nitkę jej losu. Dał siostrze jabłuszko, a ona je schrupała. I uśmiechnęła się do niego. I odetchnęła z ulgą. I mówi:
- Och, jakże ci dziękuję! Taki byłeś dzielny! Dzięki tobie, mogę teraz spełnić swoje największe marzenie. Bo wiesz, że ja zawsze chciałam tkać sukienki dla nieba, chmury we wszystkich kolorach. Ale stąd, ze świata nie da się tego zrobić. A do pałacu Słońca nie miałam siły iść, taka byłam chora. I trochę się bałam. I martwiłam się, co z tobą będzie. A teraz już mogę – jabłko dodało mi sił, nie boję się i o ciebie się nie martwię, bo wiem, że ze wszystkim sobie poradzisz. Dziękuję ci!
Wtedy dwie Zorze, Poranna i Południowa, stanęły po obu jej stronach. A trzecia, Północna, srebrnymi nożyczkami przecięła złotą nitkę jej losu.
Pojaśniało, pokraśniało, wszystko zawirowało…
I od tej pory w pałacu Słońca, na samiuśkim końcu świata, mieszkają trzy Zorze – trzy siostry prządki. I jedna tkaczka, która tka chmury, sukienki dla nieba we wszystkich kolorach.
A tutaj, zupełnie blisko, mieszka chłopiec, i w ogóle cała masa dzieci, które wiedzą, jak przepłynąć rzekę smutku, przejść przez wściekły las i przez otchłań rozpaczy.
I które ze wszystkim sobie poradzą.
Już się nam opowieść przędzie
Co ma być, to właśnie będzie
A co będzie, to ma być
Już się przędzie losu nić
Złota losu nić ze słońca
Nitka, która nie ma końca
Już się nam opowieść tka
To kończymy – raz i dwa!
Dla moich Dzieci.
PS: za pomoc w tworzeniu tej bajki bardzo dziękuję Kai Prusinowskiej.